Kombinat imieniem NoblaZdewastowane obiekty wielkiej fabryki poniemieckiej koło Nowogrodu Bobrzańskiego "przeżyją" nas, nasze dzieci i wnuków. Tego nie da się bowiem rozebrać, ani nawet wysadzić w powietrze. Można wprawdzie próbować, ale po co. Niczym współczesne piramidy, pozostaną tu na wieki. Jako swoista pamiątka po czasach pogardy i nienawiści. I jako ostrzeżenie po... Mając w pamięci obraz ukrytej w lasach krzystkowickich koło Nowogrodu Bobrzańskiego
poniemieckiej fabryki: ogromnych silosów, hal produkcyjnych, laboratoriów, magazynów, oczyszczalni
ścieków i kotłowni, wybieramy się na poszukiwania pana Franciszka Hyrsza. Człowieka, który wie więcej. - Do zniszczonego Nowogrodu Bobrzańskiego (wspomina Franciszek Hyrsz) przyjechałem wraz z żoną w 1948 roku. Byłem wtedy referentem handlowym Delegatury Ministerstwa Przemysłu Chemicznego w Gliwicach, a do moich obowiązków należał nadzór nad demontażem poniemieckiej fabryki prochu w Krzystkowicach. Cudów myśmy tam nie zastali. Wszystko, co dało się zdemontować lub wyrwać, wcześniej wywieźli już Rosjanie. Zabrali nie tylko maszyny, instalacje i aparaturę, ale także dokumentację technologiczną. Myśmy zainteresowali się rurami, kablami energetycznymi, podestami, stalą konstrukcyjną. Sporo tego odzyskaliśmy dla odbudowującej się ze zniszczeń wojennych gospodarki narodowej, zwłaszcza zakładów przemysłu chemicznego. Wszak fabryka w Krzystkowicach składała się z ponad 250 obiektów. Pracy było na kilka lat. - Do czego służyły te ogromne silosy? - chce wiedzieć Paweł Piątkiewicz ze Stowarzyszenia Speleologii i Ogólnowojskowej Archeologii. - Z tego co wiem, to były zbiorniki kwasu siarkowego i solnego. Żelbetowa konstrukcja wykładana była gumą i na to szły płytki kwasoodporne... - O jakichś podziemiach pan słyszał? - Nie. W fabryce prochu nie było i być nie mogło części podziemnych. W razie przypadkowej eksplozji skutki byłyby opłakane. - No cóż (dodaje po chwili Franciszek Hyrsz) ta fabryka stoi i niszczeje. Nie da się tego rozebrać. Nawet cegieł nie można odzyskać, bo zaprawa jest bardzo solidna. Kiedyś tylko wysadzono w powietrze osiem bardzo wysokich kominów. Lotnictwu wojskowemu ponoć przeszkadzały. A my, gdyśmy na początku lat pięćdziesiątych skończyli demontaż tego, co dało się jeszcze odzyskać, teren fabryki przekazano wojsku. Urządzono tu jakieś magazyny. |
To tylko niektóre z ponad 250 obiektów fabrycznych |
I mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego na najnowszej mapie topograficznej okolic Zielonej
Góry nie zaznaczono tej opuszczonej fabryki. Wydana w 1996 roku mapa w skali 1:100.000, na której widać
nawet pojedyncze budynki, została opracowana na podstawie danych z 1987 roku. A wtedy wszystkie obiekty
wojskowe były tajne. Później wojsko opuściło większą część terenu poniemieckiej fabryki w Krzystkowicach,
zatrzymując dla siebie tylko część północną. Doń właśnie prowadzi bocznica kolejowa, której także nie
zaznaczono na wspomnianej mapie. |
|
Leszek Adamczewski
"Głos Wielkopolski"
9 lipca 1997
|