 
| Złowieszcze widmo DAG-Alfred NobelSzczątki ciał żołnierzy radzieckich wisiały na gałęziach drzew. Urwaną dłoń jednego z nich polscy kolejarze znaleźli sto metrów od centrum eksplozji. Tak tragicznie zakończyła się wyprawa czerwonoarmistów po puszkę czerwonej farby do jednego z magazynów w ukrytym w lasach koło Nowogrodu Bobrzańskiego poniemieckim kombinacie chemicznym. Rosjanie zlekceważyli niemieckie jeszcze napisy ostrzegawcze, by do bunkra nie wchodzić z otwartym ogniem...  Armia Czerwona fabryką już się nie interesowała, ale na pewno
  zainteresowała się nią wkrótce po zajęciu w lutym 1945 miejscowości Naumburg
  am Bober i pobliskiej Christianstadt, gdzie właśnie znajdował się wielki kombinat
  chemiczny DAG-Alfred Nobel-Dynamit Aktien Gesellschaft. Jeśli wierzyć Reginie
  Łażewskiej z Poznania, która w Christianstadt przebywała jako więźniarka przez
  cztery lata wojny, na krótko przed nadejściem frontu wschodniego Niemcy
  rozpoczęli demontaż niektórych urządzeń fabrycznych i ich wywożenie w głąb Rzeszy.
  Można domniemywać, że Niemcy zdemontowali najbardziej unikatowe instalacje
  i urządzenia, a resztą zadowolili się Rosjanie, którzy mieli cztery miesiące
  na demontaż, zanim w okolicach Nowogrodu Bobrzańskiego pojawili się polscy kolejarze. - Sprawdzając stan urządzeń kolejowych (kontynuuje) posuwaliśmy się w głąb fabryki. Sieć torów była coraz rozleglejsza. Robiło to wrażenie sporej stacji. Idąc jednym z głównych torów, po około dwóch kilometrach natrafiliśmy na dwie potężne hale, łączące się pod kątem prostym. Przylegały do nich rampy kolejowe, a obok przebiegały tory. Jeden z nich, z dużym spadkiem, wchodził do podziemi pod jedną z hal. Brama wjazdowa była otwarta, a na jej progu zrzucono dużą ilość wapna gaszonego. W tę hałdę wapna wjechał parowóz, tak zwany tędrzak. Wszystko to wyglądało dziwnie. Uznaliśmy to za pułapkę i odstąpiliśmy od dalszego penetrowania tych obiektów. Niedaleko jednej z bram wiodących na teren fabryki od strony szosy Nowogród-Lubsko, kolejarze natrafili na niewielkie bunkry o grubych murach, obsypane co najmniej trzymetrową warstwą ziemi, na której rosły: trawa, krzewy i drzewa. - Nad wejściami do bunkrów wisiały tablice, które w kilku
  językach ostrzegały , że do tych pomieszczeń nie wolno wchodzić nikomu, kto
  posiada przy sobie jakiekolwiek elementy metalowe, na przykład guziki czy gwoździe
  w butach, ponieważ stanowi to zagrożenie dla życia. Nie zlekceważyliśmy
  tak groźnie brzmiącego ostrzeżenia. Ja i jeden z kolegów nie mieliśmy nawet
  plomb w zębach. Rozebraliśmy się więc do naga i weszliśmy do bunkra.
  W pomieszczeniu o wymiarach około dwóch na pięć metrów i dwóch metrów wysokości
  podłoga wyłożona była miękką gumą. Przy dłuższej ścianie stał drewniany stół
  z wbudowanym od strony ściany drewnianym korytem o głębokości około 10 centymetrów.
  Na dnie koryta leżała gumowa taśma. Nad lewym końcem stołu zwisała drewniana,
  czworokątna rura, natomiast na prawym końcu taka sama rura odchodziła w dół
  gdzieś w ziemię. Na stole walał się jakiś proszek koloru kremowego oraz takiego
  samego koloru torebki z papieru parafinowanego. Ukryte w lasach krzystkowickich opuszczone budynki dawnego kombinatu DAG-Alfred Nobel-Dynamit Aktien Gesellschaft straszą do dziś. Niczym złowieszcze widmo... | 
|  | Leszek Adamczewski
 "Głos Wielkopolski"
 25 sierpnia 1997
 |