Przetrwać. Moja Młodość Fragmenty książki Ruth Klüger. Rozdział "Christianstadt" Im gorsze odżywianie, tym większe stawały się - nie można tego nazwać inaczej - różnice społeczne między więźniami. Kucharki i ich dzieci zrobiły się grube, naprawdę grube. Im mniej było do jedzenia, tym grubszy robił się personel kuchni. Gotowały przecież także dla strażniczek, więc miały dostęp do wszystkiego. Kiedy przyjechała odzież zimowa, wyszukały sobie to, co najlepsze. W kuchni świeci się światło, jestem na zewnątrz przed barakiem centralnym i widzę, jak kucharka pokazuje innej kobiecie, która stoi przed nią w łachmanach, jaką dobrą spódnicę dostała jej córka. Córka obraca się jak na pokazie mody. Kobieta w łachmanach podziwia córkę kucharki w nowej-starej spódnicy, ma przecież nadzieję na dokładkę, na więcej zupy... ...Pewnego wieczora usłyszałam od Dithy, że przy tylnych drzwiach do baraku kuchennego mają podobno rozdawać jakieś odpadki, które kucharki chciały dać koniecznie dzieciom. Pobiegłam tam, postałam, stopniowo przyszło jeszcze kilka innych kobiet, które usłyszały tę samą plotkę. Zaczęłam się niecierpliwić, bałam się, że mogą się wcisnąć przede mnie, a ja przecież byłam pierwsza, wreszcie weszłam po schodkach do baraku i przeszłam parę kroków wąskim, oświetlonym korytarzem prowadzącym do tylnych drzwi kuchni. Wtem otworzyły się jakieś boczne drzwi, wyszła z nich wysoka strażniczka, a za nią jakiś esesman, którego nie znam. Ten woła mnie ("Niech pani tu podejdzie"), ja stoję przed nim z miską na jedzenie w ręku, on pyta, czego chcę, mówię mu, że podobno są tu jeszcze resztki, on mówi coś w rodzaju "Teraz niech pani uważa", ja jak idiotka ciągle myślę, że mnie przepuści, bo przecież nie będzie chciał, żeby wyrzucić te resztki, jeśli rzeczywiście jakieś są, nie przy tym głodzie, a on wali mnie już z całej siły w twarz. Zataczam się w tył, przez cały korytarz, mam plamy przed oczami, drewniaki spadają mi z nóg, miska wypada mi z ręki, przewracam się. Inne kobiety się wycofały, esesman ze swoją towarzyszką zniknął, wypowiedziawszy przedtem parę gróźb, które miały nas wypłoszyć, Ditha pomaga mi wstać, jedna czy dwie z pozostałych szukają moich rzeczy, wkładają mi je do ręki, uspokajająco mlaskając językiem. Wracając do baraku złorzeczę ("Ta świnia mówiła do mnie "pani", jakby to był szczyt szyderstwa), policzek wciąż piecze, z dodatkowego jedzenia nici... ...Kiedy wracamy, moja matka wysuwa nieprawdopodobne twierdzenie, że gdyby była z nami, to oddałaby uderzenie. "To mieliśmy szczęście", odpowiadamy z Dithą chórem, "że cię tam nie było". Złoszczę się na nią, bo znów robi ze mnie biedactwo, stylizując się jednocześnie na ukrytą bohaterkę. Do poniżenia, jakim było uderzenie w twarz, dochodzi teraz kolejne - litość ze strony mojej matki... ...Wieczorem jednak wyrecytowałam przed publicznością złożoną ze współmieszkanek mój wiersz Komin, w którym spersonifikowana maszyna śmierci prorokuje:
Żadnej duszy nie ocalę, Recytowałam śmiało, a gdzieś tam towarzyszyła mi myśl: "Jeszcze za to zapłaci, ten facet, który mnie uderzył, prędzej czy później za to zapłaci." To była wtedy pociecha, ale też bzdura, bo na pewno nie zapłacił. Jeśli nie ma wygodnej willi w Ameryce Południowej, to może mieszka sobie w Getyndze i jest tym emerytem, na którego zwróciłam ostatnio uwagę w drogerii Schmidta, kiedy razem z młodą sprzedawczynią wygadywał na żyjących na cudzy koszt przesiedleńców z Polski. "Cudzoziemców powinno się zagazować, a polityków razem z nimi", powiedział. Akurat wybierałam między dwiema tubkami pasty do zębów, mało brakowało, a wyleciałyby mi z ręki. Spoglądam na niego, szacuję, ile ma lat, no tak, ma ich wystarczająco dużo, wie, co mówi. Spostrzega moje spojrzenie i sam lustruje mnie wzrokiem. "Takie teksty!" - mówię do niego, patrzymy sobie w oczy, stary przyjacielu, znamy się, a wtedy on posyła mi twarde, szydercze spojrzenie i mówi: "Tak, tak, dobrze pani słyszała". Miałyśmy nadzieję, że Niemcy po prostu pozostawią obóz
nadciągającym Rosjanom. Nie zrobili tego, przybyło natomiast umundurowanych
mężczyzn, którzy nas ewakuowali. Słyszałam, że te transporty pod koniec wojny
często nie były wcale pomyślane jako marsze śmierci. Niemiecka wola organizacji
ponownie zawiodła. Nawet nie planowano, że tak dużo ludzi umrze przy tej okazji
z głodu. Ten fakt mógłby posłużyć Niemcom do częściowego uwolnienia się od win,
jednak wspominają o nim tylko młodzi historycy. Wieczorem SS, które nas nadzorowało, zajęło na nocleg kilka
stodół. Nie było tam miejsca, nawet jak na moje oczekiwania, a były to bardzo
skromne oczekiwania co do miejsca do spania. Leżałyśmy upchnięte tak blisko
siebie, że nie można było wyjść się załatwić. Do tego służyły blaszane puszki.
Śmierdziało. Byłam aż nadto przywykła do ludzi, którzy w nienaturalnie małym
pomieszczeniu muszą leżeć albo żyć obok siebie. Ale ta noc w stodole przekroczyła
granicę tego, do czego byłam w stanie się przystosować, być może również dlatego,
że te kobiety były tak wykończone, tak bliskie rozkładu. Lękałam się tych ludzi,
którzy byli przecież moimi ludźmi, ale nagle przestali nimi być, odrzucało
mnie od nich, więcej już nie chcę, mam dość. |
|
Ruth Klüger
"Przetrwać. Moja Młodość"
Książka obecnie w tłumaczeniu
Fragmenty pochodzą z miesięcznika
Tygiel Kultury |